Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi forti z miasteczka Kraków. Mam przejechane 10485.87 kilometrów w tym 97.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy forti.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

100-200 km

Dystans całkowity:1352.57 km (w terenie 41.00 km; 3.03%)
Czas w ruchu:56:06
Średnia prędkość:24.11 km/h
Maksymalna prędkość:66.37 km/h
Liczba aktywności:10
Średnio na aktywność:135.26 km i 5h 36m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
190.36 km 0.00 km teren
06:47 h 28.06 km/h:
Maks. pr.:49.77 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Runda 98 - Powrót do Krakowa

Niedziela, 16 czerwca 2013 · dodano: 16.06.2013 | Komentarze 0

Powrót do Krakowa nieco wolniej... a opisy chyba jutro. Gdzie jest pizza?
Kategoria 100-200 km


Dane wyjazdu:
184.88 km 0.00 km teren
06:14 h 29.66 km/h:
Maks. pr.:47.15 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal

Runda 97 - Kraków-Radomyśl nad Sanem

Sobota, 15 czerwca 2013 · dodano: 15.06.2013 | Komentarze 0

Wyjazd o 2:50 przyjazd na miejsce o 9:35. Czas netto jazdy niespełna 6:15. Padam z nóg... Muszę się wyspać, a jutro trasa powrotna - oby bez wiatru w twarz. Opis po powrocie i zaległy wyjazd z wczoraj.
Kategoria 100-200 km


Dane wyjazdu:
107.27 km 0.00 km teren
04:16 h 25.14 km/h:
Maks. pr.:66.37 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:KTM "One"

Pagóreczki krakowskie

Niedziela, 18 listopada 2012 · dodano: 18.11.2012 | Komentarze 0

Wczoraj nie miałem czasu wsiąść na rower, jednak dzisiaj nie mogłem sobie już odpuścić. Kilka weekendów pod rząd nie miałem sposobności wybrać się na dłuższą przejażdżkę ;/ W sumie pogoda dzisiaj bardziej dopisała, mgła nieco odpuściła i można było zobaczyć wreszcie niebo ;)

Wyjechałem tuż przed 11, i było jak dla mnie nawet ciepło :) Temperatura oscylowała w granicach +10 :) Plan zakładał przejazd przez Zielonki - Iwanowice - Skałę - Jerzmanowice - Paczółtowice - Tenczynek - Sankę - Czułów - Liszki - Piekary i spod Tyńca bulwarami przez Kraków powrót :) Trasę chcąc, nie chcąc trochę zmieniłem i generalnie jestem z tego zadowolony. Pojechałem kilkoma drogami, którymi jeszcze nie miałem okazji się przejechać.

Z Zielonek uderzyłem w kierunku Michałowic i zamiast skręcić na Iwanowice w Garlicy Duchownej pojechałem prosto na Owczary. Tam czekał na mnie pierwszy mocniejszy podjazd, który trochę zlekceważyłem. Na początku puściłem się mocno pod górę myśląc, że widoczny szczy to koniec przygody. Jak już na stojaka tam dojeżdżałem dość mocno wypompowany okazało się, że przed mną jest jeszcze jakieś 200-300 metrów podjazdu, nieco już łagodniejszego, ale ja już miałem dość :) Dalej sobie jechałem przez Owczary i wyjechałem na drogę w kierunku Wolbromia. Tam już znane mi podjazdy do samego Ojcowa :) Nie było większego z nimi problemu i na każdym udawało mi się rozłożyć równomiernie siły zachowując dobre tempo ;]

Z Ojcowa pojechałem prosto na Pieskową Skałę pomimo tego, że najpierw planowałem wjechać pod zamek i stamtąd pojechać na Jerzmanowice. Pomyślałem sobie, że nie ma to tamto i pojadę przez Sokolec, po tym jak tablica pod maczugą Herkulesa utkwiła mi w pamięci :) Spod maczugi droga wiodła lekko pod górę i generalnie fajne jest to miejsce na jazdę szosówką - przede wszystkim droga jest zamknięta dla samochodów i jedynie mieszkańcy mogą nią jeździć, nie jest za szeroko, ale na całej długości jest bardzo dobry asfalt :) Zapewne nie raz tam jeszcze wrócę.
Z Sąspowa pojechałem w kierunku Jerzmanowic i dalej DK 94 do Przegini. Już kiedyś jechałem tą drogą trasą tylko w przeciwnym kierunku. Z Przegini kurs na Racławice i Paczółtowice. Generalnie od Jerzmanowic zaczęło świecić Słońce i jazda stała się bardzo przyjemna.

Zaskoczenie przyszło w Paczółtowicach - podjazd jakiego się nie spodziewałem. Mimo wszystko to nie to samo co Rdzawka, ale i tak dało w kość zwłaszcza, że świeżość o tej porze roku już nie ta sama. Udało mi się jechać pod górę mniej więcej ze średnią prędkością 8 km/h i na szczycie byłem szczęśliwy, że to już koniec ;)

Profil podjazdu

Tuż przed Krzeszowicami udało mi się pobić mój osobisty rekord prędkości :D Poprzedni ustanowiony w okolicach Ujazdu. Nowy jest lepszy o niespełna 1,5 km/h lepszy, ale kto wie czy nie udałoby się pojechać trochę szybciej gdyby tylko droga była w lepszym stanie.

W Nawojowej Górze odbiłem na Tenczynek, po czym szybko zrezygnowałem i pojechałem prosto ulicą Nawoja... w sumie nie wiem dlaczego to zrobiłem. Dojechałem do Frywałdu i stamtąd jechałem już znajomą drogą do Sanki - kiedyś jechałem tamtędy samochodem i muszę przyznać, że od tamtej pory wyremontowali tam drogę, po której jedzie się bardzo przyjemnie :) I nawet długi podjazd z malowniczym urwiskiem po prawej stronie wydaje się być łatwy i przyjemny.

Z Sanki odbiłem w kierunku Czułowa i szkoda, że ten odcinek drogi minął mi bardzo szybko. Nadal równy i bardzo dobry asfalt, a do tego znikomy ruch samochodowy pozwalały się rozkoszować ładnymi widokami. W Czułowie skręciłem na Czułówek, żeby z kolei tam skręcić na drogę Kraków-Chełmek. Po dojechaniu do Liszek pojechałem objechaną już przeze mnie drogą do Piekar.

Dalej droga była już prosta - przez ośrodek przy Kolnej prosto na bulwary wiślane, gdzie miałem pierwszy i w zasadzie jedyny postój tego dnia (nie licząc krótkich na zrobienie zdjęć). Napój w bidonach się już skończył i po zjedzeniu dwóch kanapek i kawałka czekolady ruszyłem dalej bulwarami w kierunki Galerii Kazimierz. Myślałem, że głód udało mi się zaspokoić na resztę drogi ;/ Jednak nic bardziej mylnego... pod sama galerią musiałem się zatrzymać i opylić resztę czekolady :D Nie dojechałbym do mieszkania :D Na szczęście zabrałem iście gorzką (90%), czekoladę przez co nie zamuliła żołądka i mogłem bez przeszkód dotrzeć pod blok :)

Nie powiem, żebym był nieziemsko zmęczony, bo jednak to nie to samo co pokonanie trasy do Zakopanego czy Wisły :P Ale czuję, że ostatnio rzadsze wyjazdy dają się we znaki ;/ Na moje nieszczęście następny weekend też odpada z jeżdżeniem i zostają mi na pocieszenie najbliższe 4 dni :)

Znowu nie mogę dodać zdjęć, a szkoda bo niektóre się udały :) Dorzucam za to mapkę :) Szkoda, że już nie wiele osób decyduje się na jazdę rowerem ;/ Po drodze widziałem tylko kilkoro zapaleńców, nawet samymi bulwarami można było policzyć rowerzystów w pamięci bez żadnych problemów ;/

Kategoria 100-200 km


Dane wyjazdu:
144.43 km 18.00 km teren
07:48 h 18.52 km/h:
Maks. pr.:58.43 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:KTM "One"

To nie tak miało być...

Sobota, 29 września 2012 · dodano: 29.09.2012 | Komentarze 0

Tytuł może sugerować niepowodzenie, ale jest wręcz odwrotnie.
Wszystko generalnie zaczęło się od pewnego czerwcowego wyjazdu: Plan B. Wtedy to też przejeżdżałem sobie drogą z Wiśniowej w kierunku Węglówki i dalej do Kasinki Małej. Po drodze na jednym ze szczytów zauważyłem mały drogowskaz z kierunkiem na obserwatorium astronomiczne. Miało być zaledwie 3 km z tego miejsca, ale wówczas na podjazd się nie skusiłem i powiedziałem sobie, że jeszcze w tym roku tam wrócę :P Słowa dotrzymałem, a co więcej dobrze, że wtedy tam nie pojechałem.

Wczoraj dumając nad tym gdzie by tu się przejechać pomyślałem o obietnicy dla samego siebie i długo już nad trasą nie musiałem myśleć. Plan zakładał przejazd z Krakowa stałą trasą przez Swoszowice, Dobczyce do Wiśniowej. Drogę powrotną planowałem generalnie niemal identyczną z tą różnicą, że z Dobczyc miałem pojechać na Koźmice Wielki. Standardowo wyjazd z Krakowa zajął mi ok 40-45 min, a po 1h i 40 minutach byłem już w Dobczycach. Co ciekawe droga z Dobczyc do Wiśniowej zajęła mi zaledwie 20 min, czym byłem dość miło zaskoczonym. W Wiśniowej na przystanku postanowiłem chwilę odpocząć przed wspinaczką do obserwatorium.

Do obserwatorium z Wiśniowej jest ok. 9 km, które mi zajęły ok. 40 minut. Z tych 9 km, ok. 7 km wiedzie po asfalcie. Dopiero ostatnie 1,5-2 km są strasznie męczące ponieważ droga jest usłana kamieniami różnej wielkości, a do tego czym bliżej szczytu, tym zwiększa się kąt, pod którym pokonuje się wzniesienie. Po drodze musiałem przez jakieś 150-200m iść pieszo ponieważ ilość kamieni była zatrważająca i do tego spoczywały one dość luźno, a ja niestety nie jestem na co dzień z takimi wyprawami :) Generalnie nie miałem w ogóle świadomości, że będę musiał pokonywać taką drogę. Byłem przekonany, że cała droga będzie wyasfaltowana :D Największym błędem było to, że nie zrobiłem zdjęć w kilku miejscach - a wszystko przez to, że byłem pewny o moim powrocie tą samą drogą :)

Na szczyt Lubomira, i pod samo obserwatorium dotarłem ok. 13:15 i postanowiłem tam dłuższą chwilę poświęcić na posiłek :) Sam szczyt sięga 904 m n.p.m., i tylko szkoda, że w koło jest dużo drzew, które zasłaniają widoki. Obchodząc dookoła obserwatorium zauważyłem, że w dół biegnie czerwony szlak, który za razem jest oznaczony jako ten przeznaczony dla rowerzystów. Powoli zacząłem kalkulować i przed jazdą nim powstrzymywało mnie to, że nie wiedziałem gdzie nim dojadę. Na szczęście na górę dotarło małżeństwo, które mijałem po drodze i mieli mapę :) Okazało się, że dojadę nim aż do Myślenic co mi bardzo się spodobało :) Jeszcze mnie pani pochwaliła i była pełna podziwu, że udało mi się wyjechać na szczyt rowerem :)

Na początku droga ku Myślenicom była bardzo przyjemna, zero kamieni, dość dobrze wychodzona droga i nawet korzeni nie za wiele było. Po kilkunastu metrach po lewej stronie dostrzegłem polanę, z które rozpościerał się cudowny widok na północ... tej okazji nie przegapiłem i zrobiłem kilka zdjęć. Dalej droga czerwonym szlakiem zaczęła się stawać coraz bardziej kamienista i stroma. Dopiero tuż pod stacją narciarską Koniki na chwilę się uspokoiło ;) Po kilkuset metrach jednak nastąpiła powtórka z rozrywki. Teraz jednak nie jechałem w dół, a przyszło mi walczyć ze wzniesieniem. Po drodze pokonałem jeszcze jeden szczyt - jakiś na "S" o wysokości chyba 652 m n.p.m. Nieopodal musiałem przez kawałek wspinać się pieszo pod górę - droga stała się dość wąska, kamieni znowu dużo i przede mną turyści - swoją drogą ludzie na szlaku się uśmiechali i chyba nie do końca dowierzali rowerzyście na szlaku :D

W końcu też zacząłem znowu zjeżdżać w dół i wiedziałem, że muszę już być blisko końca szlaku. Droga coraz bardziej stromo zbiegała w dół, a ja nie mogłem ani na chwilę odpuścić hamowania. Sama końcówka szlaku to już zjazd mniej więcej pod kątem 60 stopni w dół po śliskiej ścieżce. Później znowu dojechałem do miejsca wycinki drzew, które było niemiłosiernie rozjechane przez traktor i do tego ziemia tam to jedno wielkie błoto. Wreszcie też udało mi się wyjechać z lasu i zjechałem na asfalt :) Szlakiem przejechałem w terenie ok. 15 km, a droga ze szczytu Lubomir do Myślenic zajęła mi ok 1h 20 min.

Z Myślenic szybko pognałem w kierunku Dobczyc i odbiłem w drogę na Siepraw. W Zakliczynie znowu się posiliłem i dokupiłem wodę. Dojeżdżając do Swoszowic zadzwonił kolega i umówiłem się z nim na przejażdżkę po Krakowie :D A co mi tam :)

Po Krakowie przejechaliśmy się w iście turystycznym tempie najpierw jadąc na Kopiec Kościuszki. Dalej pojechaliśmy przez Przegorzały pod Klasztor Kamedułów i do Kopca Piłsudskiego. Stamtąd w dół, w kierunku Panieńskich Skał do al. Kasztanowej, na Błonia, przez Rynek w kierunku ronda Mogilskiego i tak przez Meissnera do Ronda Barei. Tam się rozstaliśmy, a ja czym prędzej pojechałem, bo głód mocno już dawał się we znaki ;)) W sumie wyjeżdżałem spod bloku chwilę po 10 rano, a wróciłem po niemal równo 10 godzinach :D

Po raz pierwszy na trasie sprawdziłem działanie mojego magicznego napoju :)))) W smaku idealnego i jak dla mnie bardzo skutecznego :D

Nie jestem w stanie odtworzyć dokładnie mapy przejazdu, a sam jestem ciekawy ile przewyższeń udało mi się dzisiaj pokonać ;/

A to kilka zdjęć z wyprawy:

Kategoria 100-200 km


Dane wyjazdu:
116.54 km 0.00 km teren
03:55 h 29.75 km/h:
Maks. pr.:38.62 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:KTM "One"

Odwiedziny w Nisku

Niedziela, 26 sierpnia 2012 · dodano: 29.08.2012 | Komentarze 0

W przedostatni dzień mojego jakże udanego urlopu umówiłem się z znajomymi w Nisku. Odwiedziny długo oczekiwane - aż do ŚRODY.

Z wyjazdem się nie spieszyłem ponieważ u znajomych chciałem być ok. 12, a do pokonania najkrótszą trasą miałem ledwie ok. 30 km. Tak łatwo jednak być nie mogło :D Znowu szybko pojechałem nieco okrężną drogą :P Miałem sporo czasu w nadwyżce dlatego też udałem się jeszcze w kilka miejsc po omacku :) Na punkt 12 stawiłem się w Nisku i chwilę sobie poczekałem na znajomych. Pogadaliśmy, zjedliśmy, wypiliśmy (ja wodę) i pognałem dalej, bo chciałem po długiej przerwie zobaczyć pseudo-mecz mojej byłej drużyny kopanej. Mecz zaczynał się o 16, a ja z Niska wyjechałem o 15:30. Niestety pojechałem znowu nie najkrótszą trasą :D Pogoda się nieco popsuła - niebo zasnuły chmury i zrobiło się nieco zimniej, a wiatr pizgał dalej tak samo ;] Od Niska do Zbydniowa, gdzie mecz się odbywał z licznika nie schodziłem poniżej 30 km/h :D 40 km pokonałem w jakieś 40-50 minut :D Nie wiem jak to zrobiłem, ale było fajnie :D

Teraz przerwa z dłuższymi wycieczkami, aż do następnego weekendu ;) Szkoda tylko, że w sierpniu nie pobije rekordu kilometrów z lipca ;/
Kategoria 100-200 km


Dane wyjazdu:
101.70 km 2.00 km teren
04:10 h 24.41 km/h:
Maks. pr.:65.10 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:KTM "One"

Szlakiem wapieni

Niedziela, 22 lipca 2012 · dodano: 22.07.2012 | Komentarze 0

Moje dzisiejsze plany zakładały realizację trasy z Krakowa do Wisły. Niestety rano przebudziwszy się byłem jeszcze mocno zaspany, a co gorsza czułem jeszcze nogi z wczorajszej przejażdżki. Postanowiłem sobie tę trasę na razie odpuścić i poleżałem sobie do 8...

Jak już wstałem to zjadłem zabójcze sphagetti, przygotowałem dwie buły, wodę i batony :) Ruszyłem kilka minut po 9, i po kilku kilometrach zrozumiałem, że fatalnym pomysłem było założenie długiego rękawka ;/ Chociaż jak się później okazało przydały się długie rękawy przy niektórych zjazdach :D

Na początku szło mi bardzo niemrawo i nie czułem, że mogę wykręcić dzisiaj jakąś fajną odległość. Może przez to, że pojechałem świetnie mi już znanymi drogami i właściwie przez pierwsze 10 km nie czekały mnie żadne nowości :P Najpierw przejechałem sobie przez Witkowice do Zielonek, a stamtąd do Modlniczki i dalej przez Tomaszowice, Bolechowice do Karniowic. Ostatnio w tej ostatniej miejscowości pojechałem w górę przełajem i zaliczyłem Dolinę Będkowską. Teraz jednak pojechałem prosto na Kobylany i dalej do Radwanowic (jak się tam chwalą to miejscowość, która została odznaczona krzyżem walecznych). Tam trochę się zakręciłem i musiałem się kawałek wrócić, po czym obrałem kierunek na Dubie.
Zaraz za Dubiami zaczęła się miejscowość na końcu świata - Żary. Tam przywitał mnie bardzo fajny podjazd, malowniczo przedzierający się pomiędzy dwoma wzgórzami totalnie zalesionymi. Widać, że ludziom jeszcze się go nie udało okiełznać co mnie bardzo cieszyło ;] Dalej niestety droga nagle się kończyła i zaczynała się szutrowa ścieżka...

Nie przeraziła mnie ona i pognałem nią wprost przed siebie. Dojechałem nią do Racławic i najpierw zacząłem kierować się w kierunku Paczółtowic, jednak stwierdziłem, że pojadę jednak w drugim kierunku :D Tak sobie jadąc dojechałem do Przegini, z której pojechałem w kierunku Jerzmanowic. Najpierw na zjeździe wyprzedził mnie szosowiec, ale jakoś tak słabo mu się jechało na podjazdach. Na pierwszym to zauważyłem, ale jeszcze nie udało mi się go dogonić. Na zjeździe trochę odjechał, ale później zaczął się dłuższy podjazd... Mi się udało złapać dobre tempo i sporo przed połową go dojechałem, ale jego tempo było na tyle słabe, że wolałem go wyprzedzić i nie ciągnąć się za nim ;/

Z drogi olkuskiej odbiłem na Ojców. Zdarzyło mi się tę trasę już chyba 3 razy pokonywać, ale tak szybko jeszcze nie. Dostałem niezłego kopa ;] W Ojcowie jednak postanowiłem sobie chwilę odpocząć, przyszła też pora na uzupełnienie bidonów. Wypiłem też małego Gatorade'a i zjadłem aż jednego batona i bułkę. Po jakichś 20 minuta ruszyłem z Ojcowa w kierunku Skały. Gatorade też zrobił swoje i na podjeździe do centrum Skały udało mi się nie zwolnić poniżej 19 km/h - w sumie jakieś 2 km, ale ledwie 4%.

Ze Skały jako, że droga prowadziła cały czas w dół złapałem fajny rytm i chyba nigdy jeszcze nie miałem tyle frajdy z jazdy. Nawet wiatr mi nie przeszkadzał ;]
Po dojechaniu do Iwanowic Dworskich skierowałem się na Zielonki i generalnie po drodze nic ciekawszego się nie działo z wyjątkiem kilku podjazdów, które również udało mi się w niezłym tempie pokonać - czyli jednak nogi nie były aż tak bardzo zmęczone jak myślałem z rana. Z Zielonek postanowiłem (a raczej na tym się nie zastanawiałem), mocno ruszyć. Średnią do tego momentu miałem w granicach 22 km/h, a do "mety" zostawało mi prawie 10 km. Na tym odcinku udało mi się cisnąć cały czas ponad 30 km/h. Przez dłuższy czas jednak udawało mi się trzymać 35 km/h. Na początku próbował mnie dojechać jakiś biker jadący od Ojcowa, ale w końcu odpadł :D Tak nie zwalniając tempa udało mi się dojechać szczęśliwie...

I co najważniejsze ani razu nie poczułem lewego kolana :D Chyba cudowne ozdrowienie :D Teraz jeszcze niech wrócą cieplejsze dni i na przyszły weekend będzie można machnąć może ponad 200 km :D

A teraz zdjęcia:



I profil podjazdu w Żarach:
Profil podjazdu w Żarach

Jeszcze o mapce bym zapomniał:

#lat=50.203124852262&lng=19.685034379882&zoom=13&maptype=ts_terrain
Kategoria 100-200 km


Dane wyjazdu:
100.39 km 21.00 km teren
04:45 h 21.13 km/h:
Maks. pr.:66.37 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:KTM "One"

Dolina Będkowska z głupa...

Niedziela, 15 lipca 2012 · dodano: 15.07.2012 | Komentarze 0

Dzisiaj wiedziałem jedynie, że chcę wyjechać ok. 9 rano i znałem ogólny kierunek, w którym chciałem się wybrać. Jakoś tak nie miałem natchnienia na planowanie dłuższej trasy. Wyjechałem w zasadzie punktualnie i powędrowałem przez Witkowice, Zielonki, Giebułtów i Wielką Wieś. Dojechawszy do Białego Kościoła odbiłem w lewo na Zabierzów i przejechałem się w odwrotnym kierunku niż podczas ubiegłorocznej przejażdżki zakończonej w Ojcowie. Z Zelkowa obrałem kierunek na Karniowice i tam nastąpiła jakby instynktowna zmiana "planu" (którego nie było). Po swojej prawej dostrzegłem wapienne skały i prowadzącą w ich kierunku ulicę Skalną :D Niestety do skał bezpośrednio dojechać się nią nie dało, ale za to po stromym grzbiecie była wiodła zapomniana nieco wąska ścieżka, która wyprowadziła mnie na szczyt, gdzie niegdyś mieszkańcy Karniowic postawili krzyż. Stamtąd udałem się dalej polnymi dróżkami w górę i tak dotarłem do lasku przez, który przebiegały (chyba) dwa szlaki rowerowe. Jakoś tak bardzo mi się spodobało i po dojechaniu do szosy ciągle szukałem miejsca, w którym mógłbym zjechać w kolejne bezdroża. No i długo szukać nie musiałem. Po około kilometrze napotkałem drogowskaz kierujący w Dolinę Będkowska - dopiero dzisiaj zrozumiałem jak człowiek był głupi, że do tej pory tam nie pojechał na przejażdżkę! Trochę sobie po Dolinie pojeździłem w tę i tamtą... Mnóstwo tam fajnych szlaków rowerowych, i każdy znajdzie coś dla siebie. Ja nawet tak się zafascynowałem, że zbaczałem ze szlaków na nieprzetarte drogi, które nie raz się nagle kończyły i przejazdu żadnego znaleźć się nie dało. W pewnym momencie, aby powrócić na właściwą ścieżkę musiałem zjeżdżać po stromym zjeździe najeżonym gałęziami, liśćmi i czym tylko się da. Ślisko jak diabli, więc nie ryzykowałem i co rusz musiałem używać nogi, żeby nie zaliczyć gleby. W końcu udało mi się dojechać do malowniczej dolinki dookoła, której były wzniesienia z licznymi wapieniami. Dróżka, którą przyszło mi wyjeżdżać z Doliny jest bardzo podobna do tej prowadzącej z Ojcowa w kierunku Krakowa - jednak ojcowska jak dla mnie się do niej nie umywa, ba w ogóle Dolina Będkowska jest u mnie w klasyfikacji znacznie wyżej niż Ojców! Dojechawszy do Brzezinki postanowiłem pojechać przez Niegoszowice i Kleszczów do Balic, gdzie zaplanowałem sobie czas na jedzenie. W Kleszczowie drugi raz w tym roku pokonałem fajny podjazd i co mnie miło zaskoczyło nareszcie wymienili tam asfalt - wreszcie nie trzeba uprawiać slalomu między dziurami i łatami. Kleszczowa droga do Balic była już prosta i udało mi się tam pojechać dość szybko jak na mojego KTMowca i pobiłem rekord jego prędkości - 66,37.
W Balicach podczas posiłku udało mi się obejrzeć przy okazji dwa lądowania samolotów i jeden start. Czasu jednak nie chciałem tracić na patrzenie na samoloty i przez kolejne bezdroża pojechałem w kierunku Woli Justowskiej. Z ronda chełmskiego pojechałem Orlą, a następnie z Rędziny dojechałem pod Klasztor Kamedułów na Bielanach. Jakoś tak dzisiaj miałem dużą ochotę na wysiłek więc nie bez powodu tam pojechałem. Spod Klasztoru pojechałem podjazdem pod krakowskie ZOO, a stamtąd szlakiem zjechałem do Księcia Józefa. Wreszcie udało mi się przetestować nową ścieżkę rowerową wzdłuż Wisły - jakość asfaltu nie powala. Żeby dobić sobie jeszcze trochę kilometrów pojechałem najpierw w kierunku autostrady, następnie przejechałem mostem na drugą stronę Wisły i wróciłem starą trasą tyniecką wprost po Wawel. Później już tylko krótki przejazd przez miasto i żeby przekroczyć 100 km zrobiłem jeszcze kilka rundek wokół bloku :)

A teraz:

Profil podjazdu do Kleszczowa

I zdjęcia:

Kategoria 100-200 km


Dane wyjazdu:
101.65 km 0.00 km teren
04:33 h 22.34 km/h:
Maks. pr.:45.83 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:KTM "One"

Podkarpacko-świętokrzyska wyprawa

Sobota, 7 lipca 2012 · dodano: 10.07.2012 | Komentarze 0

Zdjęcia i opis dodam wkrótce :D
Kategoria 100-200 km


Dane wyjazdu:
180.15 km 0.00 km teren
07:38 h 23.60 km/h:
Maks. pr.:54.74 km/h
Temperatura:26.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:KTM "One"

"plan B" zrealizowany ;]

Niedziela, 3 czerwca 2012 · dodano: 03.06.2012 | Komentarze 0

Trasa na mój dotychczasowy rekord ;] Najpierw przygotowana "na sucho" na bikemap.net, a następnie nie zostało nic innego jak tylko jej pokonanie :D
/

Pobódka przed 7 rano, szybkie śniadanie makaronowe, przygotowanie dwóch bułeczek z powidełkiem i oczywiście woda do bidonu... Wystartowałem niemal dokładnie o 7:30 i najgorszą od razu musiałem pokonać najgorszą część trasy... miasto. Prawie na każdym skrzyżowaniu dopadało mnie czerwonego światło i dopiero jak wskoczyłem na ścieżkę rowerową to udało mi się sprawniej wyrwać z centrum. Południe Krakowa to już bajka, a co się później okaże także miła niespodzianka. Otóż tuż przed zjazdem na autostradę na skrzyżowaniu spotkałem się z trzema bikerami tyle, że oni jechali samochodem, a rowery mieli na aucie...
W sumie przejazd przez miasto zajął mi niemal 40 minut co i tak nie było aż tak strasznym wynikiem :D Przynajmniej zdążyłem się nieco rozgrzać i śmiało mogłem wyjeżdżać na krótki podjazd na Swoszowicach, a jak już podjazd się skończyło zrobiłem szybkie zdjęcie na panoramę południowego-wschodu Krakowa i części Wieliczki.
Widok na Kraków z Kuryłowicza (Swoszowice) © Forti


Dalej droga dosyć senna przez Sierczę, Koźmicie Wielkie i Małe, Stojowice i mniej więcej po 1,5 h byłem w Dobczycach. Od tego momentu jakbym wjechał w inny świat... kawałek za Dobczycami już zaczęły się pojawiać piękne wzgórza i do tego bardzo przyjemna droga przy małym natężeniu ruchu samochodowym. I tak niczym nie niepokojony dojechałem sobie do Wiśniowej.
Wiśniowa... i widok na pierwsze górki :D © Forti


Trasa zaraz za Wiśniową prowadziła mnie na pierwszy większy podjazd w Węglówce, a w największą konsternację wprowadziła mnie pani policjantka, która samotnie na skrzyżowaniu stała sobie i czekała właściwie nie wiadomo na co :P Nawet nie miała lizaka, żeby zatrzymywać auto, a i wsparcia w okolicy żadnego nie miała :D Do tego miała dziwny wyraz twarzy jak ją mijałem, tak jakby nie spodziewała się, że ktoś w ogóle możemy tamtędy jechać :D
Kierunek Węglówka... pierwszy hard podjazd © Forti


Niemal od razu po zjeździe z głównej drogi i obraniu kierunku na Węglówkę rozpoczął się długi podjazd... na początku było bardzo łagodnie i właściwie tylko dzięki temu, że dokładnie studiowałem trasę wiedziałem, że to nie jest finał, a najlepsze dopiero przede mną :D Sam podjazd miał mniej więcej 3-4 km i ostatnie 1,5 km to już naprawdę bardzo fajny wycisk dla nóg, ale na szczęście na najtrudniejszym odcinku jest super asfalt i właściwie droga była cała dla mnie. Aż do Kasinki Małej nie spotkałem tam ani jednego samochodu. Obawy miałem jedynie z powodu bólu ścięgna w udzie, który udało mi się zażegnać dopiero w Makowie Podhalańskim. Ale po kolei... Na szczycie podjazdu miałem małą konsternację co robić ;] Pewnie gdyby nie ból w nodze postanowiłbym pojechać pod górę jeszcze 3 km aż do obserwatorium astronomicznego, ale postanowiłem, że jeszcze tam wrócę i na pewno tam dojadę. Tak więc został mi już tylko długi zjazd aż do Kasinki Małej i dalej było bardzo spokojnie aż do Lubnia, gdzie zrobiłem sobie dosłownie 10 minutowy postój na zjedzenie pierwszej bułki. Czas miałem bardzo dobry i w zasadzie odbijając na Tokarnię postanowiłem trochę spokojniej pedałować ze względu na ból w nodze. W końcu dojechałem do Skomielnej Czarnej, gdzie czekał mnie kolejny ostry podjazd, który też z początku okazał się bardzo niewinny :P Tam też spotkałem najśmieszniejszą nazwę osiedla... Na podjeździe nie chciałem się już zatrzymywać i robić zdjęcia, ale nazwę dobrze zapamiętałem - GORYL WZGÓRZA.
Jakoś tak przed Skomielną Czarną © Forti


Po przekroczeniu szczytu przyszedł czas na zasłużony odpoczynek - prawie 5 km zjazdu, na którym prawie w ogóle nie musiałem pedałować a prędkość nie spadał poniżej 25 km/h co i tak jest niezłe zważywszy, że jeżdżę na szerokich oponach mtb. Później było już spokojnie do Makowa Podhalańskiego, w którym to postanowiłem się zatrzymać ze względu na to, że miałem już pusty bidon i powoli zaczynało mnie suszyć. Pomimo już przejechanych prawie 100 km w ogóle nie czułem głodu, ale wiedziałem, że jak tylko się zatrzymam to będzie kaplica i będę musiał już coś zjeść ;] Przed samym Makowem zrobiłem jeszcze zdjęcie widoku za plecami i przerwę odbyłem niemal równo na 100 km... i dochodziła wówczas godzina 12:00. Czas miałem dobry, a przed sobą ledwie 80 km i tylko jeden niewielki podjazd. Spokojnie zjadłem drugą bułkę, odprawiłem dwa małe batoniki i na zaś wziąłem sobie gorzką czekoladę. Nie obyło się bez uzupełnienia płynów. Tu z pomocą przyszła mi Muszynianka - pół butelki przelałem do bidonu, a drugie pół wlałem prosto w siebie ;] I po tym nastał cud...
Widok na górki tuż przed Makowem Podhalańskim © Forti


Jak tylko ruszyłem w kierunku Suchej Beskidzkiej po kilku minutach okazało się, że ból w nodze ustąpił i przez praktycznie pozostałe 80 km nie powrócił - jedynie pod koniec jak już skończył mi się zapas magicznego napoju powoli znowu zacząłem odczuwać ból. Od tej pory wiem jaką wodę będę nalewał do bidonów :D

Z Suchej Beskidzkiej odbiłem w kierunku na Sułkowice.Tutaj też spotkało mnie miłe zaskoczenie, a mianowicie wyprzedził mnie ten sam samochód z trzema rowerzystami, który widziałem rano będąc jeszcze w Krakowie :D
Tuż przed Sułkowicami miałem okazję ostatni raz rozkoszować się podjazdem. Jednak ten ostatni okazał się pagórkiem w porównaniu z poprzednimi. Mimo wszystko nie mam na co narzekać, bo zjazd później znowu był długi i nie wiele musiałem pedałować :P Dalsza część drogi przebiegała spokojnie i z Sułkowic udałem się w kierunku Skawiny przez Wolę Radziszowską i Radziszów. Standardowo będąc już w Krakowie skorzystałem z okazji i pojechałem ze Skotnik na Kolną i stamtąd trasą Tyniecką wróciłem pod Wawel. Później już tylko na luźnie przejechałem sobie przez zatłoczone planty z postojem na kebaba - najgorsza opcja jaką wybrałem ;/ i spokojnie dojechałem do miejsca startu :D Zmęczenie było ogromne, ale głównie w nogach ;] Kondycyjnie czułem, że mógłbym jeszcze dużooo wytrzymać, co też za niedługo postaram się sprawdzić :D
Kategoria 100-200 km


Dane wyjazdu:
125.20 km 0.00 km teren
06:00 h 20.87 km/h:
Maks. pr.:61.80 km/h
Temperatura:21.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:KTM "One"

Kraków - Świątniki Górne - Myślenice - Sułkowice - Lanckorona - Radziszów - Skawiana - Kraków Kolna - Finish ;]

Sobota, 26 maja 2012 · dodano: 26.05.2012 | Komentarze 0

Sobotnia 6-godzinna wyprawa z Krakowa, przez Wrząsowice, Swiątniki Górne, Siepraw, Myślenice, Sułkowice, Lanckoronę z wizytą w ruinach zamku, Brody, Izdebnik, Wola Radziszowska, Radziszów, Skawina, Kolną... Obowiązkowo jedna rundka wokół Błoń i powrót plantami :) Trasa przednia, dużo długich podjazdów i zjadzów, walka z czołowym wiatrem i zmęczeniem :D Najlepsze jednak jest to, że ani raz nie dostałem zadyszki... tylko nogi czasami chciały się poddać ;]
Kategoria 100-200 km