Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi forti z miasteczka Kraków. Mam przejechane 10485.87 kilometrów w tym 97.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 24.55 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy forti.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
297.24 km 0.00 km teren
13:08 h 22.63 km/h:
Maks. pr.:60.16 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:KTM "One"

Wielka Pętla: Kraków-Zakopane-Kraków

Sobota, 23 czerwca 2012 · dodano: 25.06.2012 | Komentarze 0

Jak Artur zaplanował tak i zrobił... Jednak początek był nie pewny. Plan zakładał pobudkę przed 5 i wyjazd najpóźniej o 6 rano. Jednak jak to bywa z planami, a raczej ich realizacją rzadko, kiedy się sprawdzają. Po przebudzeniu zupełnie nieświadomie zasnąłem i obudziłem się o 5:30. Patrząc przez okno miałem mnóstwo wątpliwości czy pogodynka.pl nie sprawiła mi psikusa. Nerwowo wyglądałem i patrzyłem na termometr i zastanawiałem się co robić. W końcu stwierdziłem, że nie ma to tamto i najwyżej się wrócę :) Szybko więc wstałem, zjadłem makaronik i jedyna rzecz jaka mnie trapiła to czy założyć bluzę z krótkim czy długim rękawem. Przy wyjeździe było 17,5 stopnia, a nie wiedziałem co mnie czeka dalej. Wybrałem jak się później okazało lepszą opcję - krótki rękaw :D
Na początku oczywiście czekał mnie przejazd przez całe miasto, co tym razem poszło mi nawet sprawnie. Następnie kurs obrałem na Swoszowice i dalej przez Sierczę oraz Pawlikowice dojechałem do Dobczyc. Stąd już kierunek znany mi, czyli Kasina Wielka. Tym razem jednak już nie pojechałem przez Węglówkę, a prosto a Kasinę Wielką. Zaraz za Wiśniową rozpoczął się pierwszy podjazd - ten z tych bardziej wymagających (chociaż w porównaniu do pozostałych do w sumie nie było nic wielkiego). Szkoda tylko, że niestety pogoda nie pozwalała za nadto podziwiać pięknych widoków... Dużo humor, do tego niska ich podstawa skutecznie to utrudniała. Do Kasiny wjeżdżało się bardzo przyjemnie, najpierw dość długi zjazd w lesie (zapach jodeł pierwsza klasa), a później dalszy ciąg nieco pokręcony z widokiem już na dolinę, w której Kasina jest położona. Justyny nie spotkałem, więc w sumie nie było na czym oka zawiesić i po pokonaniu podjazdu wyjechałem na drogę w kierunku Mszany Dolnej. Taka nie duża miejscowość, a korki jak na niektórych ulicach Krakowa ;/ Dalsza część trasy to już spokojne pedałowanie w kierunku Rabki, chociaż na tym odcinku ruch samochodów był już dosyć uporczywy ;/ W Rabce nie mając zbyt dużego pola wyboru za podpowiedzią kolegi z pracy pojechałem na Rdzawkę - kolega wspomniał, że jest tam "górka", ale nie przypuszczałem, że z takim nachyleniem. Jak tylko zobaczyłem ten znak:
Najdłuższe 1,8 km w życiu :) Rdzawka © Forti

przeżyłem duże zdziwienie :D Ale odwrotu nie ma...
Podjazd ten strasznie się dłuży, zapewne przez to, że co kawałek widać jakiś niby szczyt, a jak się już tam dojedzie to znowu wszystko idzie ciągle w górę i górę... i cały czas miałem wrażenie, że czym wyżej tym stromiej. Niestety na początku mocno przeszarżowałem i postanowiłem dać sobie 30 sekund odpoczynku, bo bałem się, że w końcu nogi powiedzą stop i wyłożę się jak długi :D Po iście sprinterskim postoju ruszyłem dalej pod górę, jednak tym razem narzuciłem sobie mniejsze tempo i wszystko było świetnie do momentu, aż nie oblały mnie siódme poty. Do tego mocno zaczęło grzać Słońce i stało się coś czego w życiu jeszcze nie doświadczyłem. Zaatakowały mnie muchy, które zmusiły mnie to drugiego postoju ;/ I to mnie zabolało, bo już słyszałem szum samochodów z Zakopianki i wiedziałem, że jestem już u celu ;/
Dalej trasa prowadziła krótkim odcinkiem Zakopianki od Klikuszowej do Nowego Targu. Wstępnie planowałem tam pierwszy dłuższy postój, z którego nic nie wyszło, bo mi się nie chciało zatrzymywać ;D Pognałem więc prosto na Bukowinę Tatrzańską :D Pierwszy długi postój odbębniłem dopiero w Białce Tatrzańskiej :D 1,5 świeżej Muszynianki, witamin shot, dwie drożdżówki i prince polo bardzo mi pomogły.
Czerwona strzała podczas odpoczynku © Forti

Moment przerwy wybrałem doskonale, bo niespełna 10 min później byłem już przy rondzie w Bukowinie, gdzie obierałem kurs na Łysą Polanę. Od samego ronda droga nieustannie wiodła już tylko pod górę :D Po mojej lewej powoli rozciągały się cudowne widoki na Tatry i tylko mogę sobie wyobrażać jak cudownie wszystko tam wygląda, kiedy widoczność jest dużo lepsza. Jadąc tak pod górę zastanawiałem się jedynie czy nie przedobrzę i wystarczy mi sił na powrót. Okazja na zmianę trasy była już tylko jedna. W Bukowinie mogłem zjechać w dół na Poronin lub pognać dalej pod górę w kierunku Łysej Polany - co też uczyniłem :D
W drodze na Łysą Polanę © Forti

Na tym odcinku podjazd już był bardzo przyjemny, albo piękne widoki, albo cisza w lesie... no i przede wszystkim samochodów jak na lekarstwo :)
Gdzieś przed Łysą Polaną © Forti

Tuż przed moim granicznym punktem minąłem jakąś grupkę bikerów, ale mam wrażenie, że nie mieli oni równie ekstremalnej trasy ;)
Uradowany dotarłem wreszcie na sławne skrzyżowanie:
Jest i główna atrakcja wyjazdu :) © Forti

Przez głowę przeleciała mi nawet myśl, żeby jeszcze zjechać w dół, ale jednak się opamiętałem i pojechałem już na Zakopane... bardzo długim zjazdem.
Do Zakopanego wjechałem równo o 13:50, pomimo tego, że mój wcześniejszy plan zakładał dojechanie ok. 12. Jednak skoro wyjechałem na trasę z sprawie godzinnym opóźnieniem to i tak nie było źle :)
Niestety przez to też nie zabawiłem tam zbyt długi i właściwie ograniczyłem się jedynie do szybkiego przejazdu przez Zakopane i Kościelisko. Stamtąd udałem się na Witów i prosto na Chabówkę. Od momentu jak tylko wyjechałem w Witowie poczułem duży przypływ energii, zjadłem szybko jeszcze jednego Liona i aż do Czarnego Dunajca nie zwalniałem odnotowując na tym odcinku średnią rzędu 30-32 km/h, a przejechane miałem już wówczas ok. 170 km.
Przebudzenie rycerza © Forti

Odziwo mniej więcej od Witowa zaczęło coraz śmielej przebijać się Słońce i gdyby nie silny, chłodny wiatr zaduch byłby nie do zniesienia. Spokojnie sobie pedałowałem przed siebie i dopiero kolejną niespodziankę miałem w Pieniążkowicach - kolejny podjazd, kolejne 7% nachylenia. Nie wiem czy to moje szczęście, ale jak do tej pory trafiają mi się dosyć krótkie podjazdy, a następnie prawie 2-3 razy dłuższe zjazdy. Mniej więcej o 16:15 dotarłem do Chabówki, gdzie z powody braku wody zatrzymałem się na stacji. Zabrakło mi również prowiantu więc musiałem odbyć nieco dłuższa przerwę. Niestety stacja nie miała cudownej Muszynianki i musiałem się zadowolić ubogą w magnez tandetą ;/ Dopiłem też Isostara i zjadłem kilka herbatników.
Dalej wyruszyłem omijając Zakopiankę przez Skawę do Jordanowa. Przejazd przez Skawę to chyba najmilsza część dnia... Dookoła cisza i spokój, Słońce już sobie mocno świeciło jednak w ogóle to nie przeszkadzało w jeździe. Joradnów przejechałem dosyć szybko, a dosłownie 2-3 km za nim natrafiłem na kolejny podjazd 7% :D Jednak te siódemki są szczęśliwe :D Wiedząc, że nie daleko mam już do Makowa Podhalańskiego, w którym to mam sprawdzony sklep z Muszynianką postanowiłem szybko wyzbyć się zapasów "tandety" i dosyć często ją popijałem, a drugie tyle wylewałem na siebie :)
Tuż po godzinie 18 dotarłem do Makowa, gdzie szybko kupiłem wodę. Jak tylko ruszyłem naszedł mnie niepokojący ból z lewego kolana, ale był to raczej dopiero wstęp. Naprawdę kolano zaczęło mi dokuczać tuż za Suchą Beskidzką ;/ Jedyne myśli jakie mi wtedy przyszły do głowy, to aby go nie nadwyrężyć do końca i oby mi się nie zblokowało... Wtedy jedynym ratunkiem były "hol" ;) Próbowałem jakoś ratować sytuację i próbowałem jechać naciskając na pedał tylko prawą nogą, jednak trudno jest tak nagle zmienić nawyki ;/ Przez jakieś 10-15 km strasznie się męczyłem, a czas uciekał jak szalony... W końcu wpadłem na genialny pomysł (jak się zaraz okaże), i wypiąłem z pedała lewą nogą wspierając ją jedynie na nim i całą siłę w pedałowanie wkładałem przez prawą nogę :D Skutek był bardzo pozytywny, udało mi się jechać nawet w granicach 28-30 km/h, a w tym czasie lewe kolano jedynie lekko dawało o sobie znać. Ryzyko było duże, ale czułem, że w każdej chwili moja jazda mogła się skończyć. Jakieś było moje szczęście jak dojechałem do Skawiny ;) Tam to już jakbym był w domu, pomimo tego, że nadal miałem do przejechania całe miasto ;) Ale zawsze mogłem wsiąść w autobus i dojechać do celu. Poddać jednak nie miałem się zamiaru i niemal punktualnie o 21:40 dotarłem pod blok ;]
Dzień pełen przygód dobiegł końca, a ja mimo silnego bólu w kolanie byłem z siebie bardzo zadowolony, tym bardziej, że według licznika zabrakło mi nieco ponad 2,5 km do 300. Gdyby nie ból w kolanie zapewne trasę ukończyłbym może i godzinę wcześniej, a wówczas na pewno pojechałbym tak, żeby 300 km pękło... Ale pęknie :D Już powoli zaczynam myśleć nad kolejną równie szaloną trasą :P Koniecznie z górkami ;D

Mapa:

/

Zdjęcia z wyprawy:



Oraz:

Wszyskie zdjęcia z Wielkiej Pętli
Kategoria 200 i więcej km



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy. Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa jacys
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]